- Czy wybierając się do lasu lub zwiedzając okolice pól bitew i potyczek powinniśmy się obawiać pozostałości z czasów działań wojennych?
- W latach czterdziestych i pięćdziesiątych, tuż po wojnie, istniało poważnie niebezpieczeństwo dla życia i zdrowia obywateli. Wszechobecne miny, pociski, granaty i inne materiały działały wówczas w sposób, do którego zostały stworzone, czyli do zabijania. Miny-pułapki, miny przeciwpiechotne, niewybuchy i niewypały zbierały liczne i krwawe żniwo. Natomiast od lat siedemdziesiątych wypadków było coraz mniej. Istnieje mniejsze prawdopodobieństwo, że na przykład granat zadziała podręcznikowo. Lata przebywania w ziemi i wpływ wilgoci robią swoje.
- Skąd w takim razie rokroczne doniesienia o ofiarach niewybuchów?
- Faktycznie wciąż mamy do czynienia z wypadkami wynikającymi z obcowaniem z materiałami wojskowymi pochodzącymi z czasów II Wojny Światowej. Z tym że głównie wynikają one teraz z głupoty. Trzeba pamiętać o tym, że pocisków artyleryjskich, czy ogólnie rozumianej amunicji z okresu 1939-1945 pozostało w ziemi wciąż bardzo dużo. Trudno nawet oszacować ile. Skalę zjawiska obrazuje to, że w czasie bitew wystrzelono miliardy pocisków.
- Niewybuchy i niewypały nie zostały usunięte i zabezpieczone?
- Akcja rozminowywania Polski, rozpoczęta po zakończeniu II Wojny Światowej, wciąż oficjalnie się nie zakończyła. Patrole saperskie wciąż działają i mają pełne ręce roboty. Tylko jeden z nich wyciąga z gleby rocznie kilkanaście tysięcy pocisków. Nie można zapomnieć, że przez terytorium Polski przechodziły fronty, ofensywy. Po tym wszystkim pozostały między innymi magazyny i składy, skrytki, działobitnie, porzucone tabory…
- Penetrowanie lasów z wykrywaczami metali stało się sposobem na życie dla wielu osób. Teraz łatwo jest odnaleźć i wydobyć z ziemi pozostałości po wojnie.
- Jeszcze w latach siedemdziesiątych nikogo prywatnie to szczególnie nie interesowało. Obecnie funkcjonuje szerokie grono kolekcjonerów pocisków. Amunicja do czołgów „Tygrys” czy też do polskiej broni z Kampanii Wrześniowej zyskała status kultowej i pożądanej. Popyt rodzi podaż. Niektóre osoby, nie będące saperami, wygrzebują te rzeczy i starają się rozbierać. To bezsensowne i niebezpieczne. Są to główne przyczyny wypadków.
- Ludzie próbują na własną rękę rozbrajać pociski artyleryjskie?
- Niestety tak. Spotykamy się między innymi z cięciem piłami, podgrzewaniem palnikami. Amunicja bywa nawet wrzucana do ogniska. To skrajnie nieodpowiedzialne. Trzeba włączyć elementarną wyobraźnię. Pociski artyleryjskie są zamknięte hermetycznie na gwinty gazowe. Niektóre, mimo upływu lat, bywają idealnie sprawne. Użyte w nich materiały wybuchowe są właściwie niedegradowalne. Nigdy nie wiadomo, w jakim stanie są znalezione materiały pochodzenia wojskowego.
- Jak mamy się zachować, kiedy spacerując leśną ścieżką natkniemy się na wystające lub wygrzebane przedmioty przypominające wyposażenie wojskowe lub amunicję?
- Wystarczy zawiadomić policję. Funkcjonariusze przyjadą i podejmą odpowiednie kroki. Jeśli widzimy gdzieś fragmenty łudząco podobne do granatu, miny, pocisku, to w ramach obywatelskiego obowiązku powinniśmy wezwać w pierwszej kolejności policjantów. Ich obowiązkiem jest zabezpieczenie tych rzeczy i powiadomienie wojska.
Rozmawiał Michał Pogodowski
Zobacz także:
Bogusław Wołoszański specjalnie dla POLSATPLAY.PL
Emil na tropach bezprawia, czyli walka z mandatami.